Szedł
ulicą. Nie wiedział, od jak dawna. Obok wyrastały coraz to kolejne domy –
wpierw nowe, zadbane, pełne życia, potem coraz bardziej nadgryzione zębem
czasu. Ku jego zdziwieniu w im gorszym stanie się znajdowały, tym gorzej czuł
się on sam. Minął budynek z wybitymi oknami – jego ciało ogarnęła słabość.
Na kolejnym zapadł się dach – umysł uległ dziwnemu zamroczeniu. Po następnym
zostały jedynie ściany i fundament – coraz ciężej było iść. Dalej były już
tylko zgliszcza – w piersi zaparło mu dech. Dotarł do końca ulicy, tu nie było