Szortownia
Niedorzeczni
Dźwięk budzika w ciemności, po chwili ktoś zapalił światło. Kobieca ręka odrzuciła kołdrę, spod której wystawały dwie pary chudych nóg. Badała blat w poszukiwaniu zegarka – przewrócił się i potoczył po podłodze z drażniącym uszy brzęczeniem. Dziewczyna wygrzebała się z pościeli i zapaliła stojącą obok łóżka lampkę. Energooszczędna żarówka oświetliła ich blade twarze.
– Piąta, kurwa, godzina! Po co nastawiasz tak wcześnie, Anka? – odezwał się chłopak.
– Ktoś musi pracować, nie? – odburknęła.– Jakie pracować? W pizzerii zaczynasz robotę o ósmej! – denerwował się.
– Trzy godziny będziesz, kurwa, jechać?
– Rafał, wiesz że ostatnio się spóźniłam! – tłumaczyła się. – Boję się, że znów mnie złapią te kurcze! Nie robisz, to możesz mi choć nogi rozmasować!
– Noż kurwa! Nogi jej teraz masować!
– Co, nie pamiętasz jak było wczoraj? Przez dwie godziny nie dałam rady wstać z łóżka!
– To idź do lekarza! Może ci rentę dadzą, to będziemy razem, kurwa, siedzieć – skwitował, rechocząc z udanego dowcipu.
– Yhm, ty też przecież jesteś chory. Przez wódkę – rzuciła mu w złości.
– Ja nie wiem, kurwa, że przez picie?!
– To się ze mnie nie śmiej! Może to coś poważnego…
– To czego lekarza nie zapytasz? – Zapalił papierosa i poczęstował dziewczynę.
– Zapytam! – Ania wyciągnęła szczupłe nogi i patrzyła na nie z obawą. Palili, siedząc na łóżku. Po chwili Rafał wstał i wyszedł z pokoju.
*
W części pizzerii niewidocznej dla klientów znajdowały sięduży piec, garowniki, w których rosło ciasto, duży mieszalnik oraz stoły do wyrabiania placków. Ubrana w fartuch oraz czapeczkę Ania stała przy stanowisku, gdzie stały naczynia z dodatkami: grzybami, salami, cebulą i serami. Młody chłopak szybko przygotowywał pizze. Rozklepywał wyrośnięte placki, smarował masą pomidorową i układał na wierzchu dodatki. Gotowe stawiał na ruchomej taśmie pieca, a po kilku minutach wysuwały się z drugiej strony. W pewnym momencie Ania spojrzała na zegarek i skierowała się w stronę pozbawionej okien klitki, pokoiku szefowej. Ładna, młoda pani manager, bardzo dobrze ubrana dziewczyna, pisała coś na komputerze.
– Przepraszam, że musiałaś czekać! – rzuciła pierwsza.
– Nie szkodzi.
– Chciałam porozmawiać o spóźnieniach, to już czwarty raz w tym tygodniu. Co się dzieje? – spytała.
– To, że mam kłopoty ze zdrowiem – odpowiedziała Ania.
– O, naprawdę? A jakie?
– Może nie będę mogła pracować w pizzerii, bo tu muszę dźwigać – rzekła dziewczyna.
– Chorujesz na kręgosłup?
– Rano mam takie kurcze nóg, że nie mogę wstać z łóżka. Byłam u lekarza, powiedział: „Przykro mi, ale grozi pani paraliż całego ciała!”
– A co to za choroba? – zainteresowała się managerka.
– Będą wiedzieć za cztery tygodnie.
– Przyjdź, jak tylko czegoś się dowiesz! Skończyłaś już na dzisiaj, prawda?
Ania skierowała się do przebieralni, gdzie stały zamknięte na kłódki szafy. Zdjęła fartuch i czapeczkę, zmieniła obuwie i wyszła z restauracji. Przebiegła przez ulicę i popędziła w stronę przystanku, na którym stała jej koleżanka ze zmiany.
– O mało nie uciekł mi autobus! – Zdyszana przysiadła na ławce. – O tej porze trzeba pół godziny czekać na następny.
– Zdaje się, że podjeżdża – stwierdziła tamta dość obojętnie.
Wsiadły do autobusu, znajoma skasowała bilet i schowała go do portmonetki.
– Kasujesz bilety? – zdziwiła się Ania. – Całe życie jeżdżę bez!
– Też parę razy próbowałam, ale zawsze mnie łapali, to się boję.
– Mogłabym wytapetować mieszkanie wezwaniami do zapłaty.
– Myślałam, że może przyjść komornik?
– Ile razy przychodził! Ale jestem zameldowana u rodziców. Jak komornik przychodzi do ich meliny, od razu się odczepia. Ojciec z matką wszystko przepili, nie ma czego zajmować! – oznajmiła z osobliwą dumą Ania.
– Ale już z nimi nie mieszkasz?
– Nie, mieszkam z chłopakiem. Był alkoholikiem, teraz nie pije, ale zdrowie ma zmarnowane.
Koleżanka uniosła brwi i posłała jej przeciągłe spojrzenie.
– Też może pójdę na rentę – dodała po chwili Ania.
– Co? Dlaczego?
Powiedziała jej.
– Znałam kiedyś kobietę, która miała stwardnienie rozsiane – rzekła dziewczyna. – To cię zżera od środka!
Obydwie umilkły.
– Nigdy nie byłam w kinie czy teatrze. Nie widziałam nawet morza – mówiła Ania jakby do siebie.
– Tu w Lublinie nietrudno pójść do kina! – zauważyła koleżanka.
– Nie mogę wybaczyć rodzicom – kontynuowała Ania, jak gdyby nie słuchając. – Zmarnowali mi życie!
Dziewczyna nie odpowiedziała, lecz patrzyła na Anię ze współczuciem.
*
Ania i Rafał przytulali się na łóżku, za oknem słychać było szum padającego deszczu.
– Ale ulewa! – odezwał się Rafał.
Nie odpowiadała; wyjął papierosa i poczęstował dziewczynę. Obejrzała go ze wszystkich stron i zapaliła. Przez chwilę zaciągała się dymem, po czym zaczęła płakać. Rafał objął ją i pogłaskał po głowie.
Deszcz jest jak litość – wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka
i skamieniałe z trwóg powietrze
– wyrecytował.
Ania spojrzała na niego ze zdziwieniem.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym wszyscy – krzyże niosąc,
a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
staną za szkłem, co jak ze stali,
i nie doznani miną, miną.
– dokończył prawie szeptem.
– To Mickiewicz? – spytała.
– Baczyński – wyjaśnił chłopak. – To w końcu idziesz do roboty? – zapytał.
Otarła oczy i wstała z łóżka.
– A co mam robić? Renty mi jeszcze nie dali! – odparła, wychodząc z pokoju.
Rafał zgasił papierosa i nakrył się kołdrą.
*
Bronisław Fajka świętował setne urodziny w gronie rodziny i sąsiadów. Stoły ustawiono w podkowę, przykryto obrusami i zastawiono ciastami, napojami, sałatkami i kanapkami. Jubilat, bardzo wysoki starzec, siedział na honorowym miejscu ze swoją sędziwą żoną. Zawzięcie coś opowiadał, a kiedy skończył, podniósł się z krzesła i zwrócił z ukłonem do żony. Tańczyli na środku pokoju wśród gromkich aplauzów. Ania stała w pewnej odległości od pozostałych gości. Była smutna. Przez chwilę nasłuchiwała bijącego o szyby deszczu, po czym otwarła prowadzące na balkon drzwi i wyszła z pomieszczenia. Zapadał zmierzch. Drgnęła lekko, gdy zbliżył się do niej Rafał.
– Co się dzieje? – zapytał.
Milczała. Patrzyli na pogrążające się w ciemności miasteczko.
– Twojej siostry nie widać – zauważył.
Pozwoliła się objąć; uniósł jej brodę i spojrzał badawczo w oczy.
– Doroty? – spytała, odsuwając się lekko. – Sto złotych dziad nie daje, to nie przychodzi ta gwiazda!
– Że wnuki biedują, to ma w dupie! Mógłby coś rzucić, nie? – rzekł Rafał z przekąsem.
– Tobie tylko dawać, robić się nie chce!
– Na rencie jestem.
– Ja też chora i pracuję! – stwierdziła Ania.
– Dużo napracujesz.
Wzruszyła ramionami.
– Jak to szło, ten wiersz o deszczu? – spytała po chwili.
I przejdą deszcze, zetną deszcze,
jak kosy ciche i bolesne,
i cień pokryje, cień omyje.
A tak kochając, walcząc, prosząc
stanę u źródeł – studni ciemnych,
w groźnym milczeniu ręce wznosząc,
jak pies pod pustym biczem głosu.
Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,
że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam. Ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.
– wyrecytował.
– Ładny wiersz, taki smutny! – powiedziała.
– Sam z siebie się nauczyłem – pochwalił się Rafał.
Odsunęła się od niego; stała na drugim końcu balkonu odwrócona plecami, deszcz moczył jej twarz i włosy.
– Musisz o czymś wiedzieć! – zaczęła. – Planowałam się zabić.
Słuchał z pochyloną głową, marszczył brwi, jakby chcąc lepiej zrozumieć.
– Wstałam z łóżka w nocy, wlazłam na parapet i otworzyłam okno! – wyznała.
– Dlaczego? – wyszeptał.
– Żeby się, kurwa, uwolnić! Miałam dość tego wszystkiego – mówiła, pociągając nosem. Wzruszony Rafał otarł łzę grzbietem dłoni.
– Spojrzałam na ciebie, spałeś… Chciałam się pożegnać, ale byś mnie zatrzymywał. I wtedy mi się przypomniała historia dziadka Bronka, zawsze opowiadał o tym, kurwa, Fajki ogierze. – Umilkła na chwilę; łkania wstrząsały jej szczupłym ciałem. – Wszyscy za nim gonili, jakby uciekł, poginęliby z głodu. I wiesz, zrozumiałam, że nie jesteśmy wolni dopóki mamy coś, na czym nam zależy! Dlatego się nie zabiłam.
– Wróciłaś dla mnie? – wyszeptał.
– Tak! Nie chciałam, żebyś cierpiał. Nie mogłam ciebie zostawić!
– Myślałem, że już mnie nie kochasz! – powiedział.– Jesteś jedyny! – powiedziała. – Ty wiesz.
Podszedł do dziewczyny i objął ją ramieniem; przytulali się na balkonie, pogrążeni w ciemnościach, omywani kroplami deszczu.
- Zaloguj się albo zarejestruj aby odpowiadać